Łeba – Karwia
Poranek w Łebie powitał nas wyjątkowo pogodnie i ciepło. Nie mogliśmy na nic narzekać. Na ogromnym Campingu życie się po mału budziło. Tym razem nie spiesząc się zjedliśmy śniadanko i obmyślaliśmy dalszy plan. Zarzuciłem pomysłem, który każdy zaakceptował, a polegał on na tym, że ja po mału miałem się zabrać za pakowanie, natomiast Mariusz z Mateuszem wyruszyli na sławne ruchome wydmy w pobliżu Łeby.
Gdy po godzinnej nieobecności moi rowerowi towarzysze powrócili z wypadu na wydmy, przygotowywaliśmy swoje dwukołowe strzały i ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety jak szybko żeśmy zastartowali, tak szybko się zatrzymaliśmy z awarią. Podczas licznych wstrząsów z jazdy z poprzedniego dnia, musiała się poluźnić jedna ze śrub bagażnika, ponieważ cały bagażnik z całym bagażem opadł na koło co uniemożliwiało dalszą jazdę.
Trochę czasu nam zeszło na naprawie, ponieważ musieliśmy sciągnąć sakwy i pozostałe bagaże przymocowane do bagażnika, a następnie nastawić go do poprzedniej pozycji.
Gdy wyjechaliśmy poza granicami miasta, nic nie wskazywało na to, że przed nami kolejne kilometry cieżkiej trasy. Pomiędzy wioską Nowęcin, a wioską Sarbsk, czekało na nas wiele trudnych miejsc do pokonania naszymi rowerami. Na szlaku co około 20-30 metrów występował taki piasek, że przejechanie, a często nawet przepchane roweru sprawiało nam trudność z przeprawą.
Te pare kilometrów bardzo nas „zmęczyły”, a to dopiero zaledwie parę kilometrów przejechanych od Łeby. Za Sarbskiem skręciliśmy w nieutwardzoną drogę, która – mieliśmy taką nadzieję – będzie według GPS skrótem. Po paru kilometrach dojechaliśmy po betonowymi płytami do małej osady, której nawet nie ma na mapach. Niestety musieliśmy zawrócić, ponieważ droga się poprostu skończyła. Po tym nieudanym skrócie, postanowiliśmy jechać drogami asfaltowymi. Najpierw przez miejscowości Sasino, Choczewko by dotrzec do Choczewa i dalej drogą nr 213 dojechaliśmy do Wierzchucina, gdzie zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Przy sklepie, gdzie zrobiliśmy szybkie zakupy od miejscowych mieszkańców dowiedzieliśmy się historii okolicznej miejscowości i ruiny hotelu, który powstał w pobliżu budowlanej elektrowni atomowej. Mieszkańcy byli tu do tego stopnia mili, że gdy Mateusz poszedł do Świetlicy skorzystać z toalety, to wychodząc właściciel naszykował mu obiad.
Miejscowi pokazali nam również skrót, którym mogliśmy się przedostać drogami utwardzonymi na wybrzeże.
I tak wjechaliśmy do Nadmorskiego Parku Krajobrazowego. Scieżki przygotowane dla turystów zarówno pieszych jak i rowerowych mogą tu być wzorem do naśladowania dla wielu samorządów.
Park ten choć malutki, jest objęty Obszarem Natura 2000 i jest doskonałym miejscem na odpoczynek od miejskiego zgiełku. Na pobliskich krętych rzeczkach szkolą się i pływają miłośnicy kajaków, a spotkaliliśmy ich tutaj ogromną ilość.
Przed samą Karwią w Karwieńskich Błotach doświadczyliśmy kolenyj awarii. Znów rower Mariusza odmówił dalszej jazdy gdy najechał na ostry kamień i po przejechaniu 2 metrów już nie było powietrza w kole. Mały ale bardzo ostry kamień zatrzymał nas na blisko godzinę czasu, ponieważ musieliśmy sobie poradzić z przeciętą nie tylko dętką, ale również oponą.
To zdarzenie przesądziło, że nie dojedziemy do Władysławowa, gdzie znajomy z rowerowego forum mógł nam udostępnić ogród na nocleg. Więc po przekroczeniu bram miejscowości Karwia, rozpoczeliśmy poszukiwania miejsca na nocleg.
Finalnie znaleźliśmy nocleg w pobliżu Kina Letniego w dość ustronnym miejscu. Później się dowiedzieliliśmy, że jest to Camping głównie dla rodzin ceniących spokój i ciszę, więc idealnie pasowaliśmy do tego towarzystwa, ponieważ schowani pomiędzy pustymi domkami holenderskimi mieliśmy doskonałe miejsce na odpoczynek przed ostatnim już etapem naszej wyprawy dla Nadii.
Stan licznika w dniu dzisiejszym dobił do osiemdziesięciu trzech kilometrów. Powiem szczerze, że dzisiejszy odcinek poza pierwszymi kilometrami przebiegł bez problemu. Pewnie dlatego, że ketonal nadal działał i pozwalał na kontynuowanie jazdy. Teraz już wiedzieliśmy, że jutro powitamy Hel. Trasa prosta i łatwa do pokonania. I jeżeli kolano znów miało mnie boleć to przekonany byłem, że taki uparciuch jak ja nie poddam się na ostatnich metrach…