Niechorze – Łazy
Noc nie dała nam okazji do wyspania się i odpoczynku. Od późnych godzin wieczornych do samego ranka towarzyszył nam ulewny deszcz, który jak już wspomniałem za wszelką cenę chciał się dostać do wewnątrz namiotu. Postanowiliśmy walczyć o suche ubrania i bagaż, niż jechać w mokrych ciuchach.
Poranek już był spokojniejszy, ponieważ deszcz zmienił się w lekką mżawkę. Postanowiliśmy, że zrobiliśmy sobie jeszcze ze dwie godziny drzemki, potem szybko spakowaliśmy się i zjedlismy śniadanie. Dogadaliśmy plan na dzień dzisiejszy – nasza dzisiejsza trasa wiodła przez Kołobrzeg, gdzie planowaliśmy obiad i spotkanie z trójką zapalonych rowerzystów. Metę dzisiejszego odcinka wyznaczyliśmy w okolicach Mielna, ale nie mniej niż osiemdziesiąt kilometrów przejechanych.
Po pierwszym dniu nasze tyłki były całe obolałe, ponieważ to był nasz dotychczasowy rekord kilometrów przejechanych na rowerze, jak również taki długi czas siedzenia na rowerowym siodełku. Mimo to ruszyliśmy świetnie przygotowaną trasą rowerową przez Pogorzelicę do stacyjki kolejki wąskotorowej. Przed nami wyłoniła się stara szeroka droga wyłożona kostką brukową, która zapewnie była niemym świadkiem działań II wojny światowej.
Po upewnieniu się na GPS-ie i z informacji na stacji co do dalszej trasy, ruszyliśmy wspomnianą drogą. Przez kilkanaście kilometrów jechaliśmy „brukiem” najpierw przez las, a potem wzdłuż jednostki wojskowej. Co jakis czas mijały nas wojskowe KRAZ-y, które przypominały nam o obecności wojska na tym terenie. Na tym odcinku spotkaliśmy ekipę „ślązaków”, których poznaliśmy w Świnoujściu, a także rowerzystę Przemka, który przemierzał wybrzeże w celu reklamowania Restauracji „Schabowy Raz” z okolic Gdańska, która rozsławiła się poprzez jeden z odcinków „Rewolucji Kuchennych”.
Po krótkiej rozmowie i zrobieniu wspólnych zdjęć, dalej ruszyliśmy w jednej grupie. Kilka kilometrów wspólnej jazdy i naszym oczom ukazał się wysoki płot z drutem kolczastym, ogromną bramą i budką wartowniczą. Gdy podjechaliśmy bliżej z budki wyszedł wartownik z „kałachem” przy boku i poinformował nas, że dalej już nie pojedziemy. Polecił nam wrócić kawałek i objechać południem cały zamknięty teren.
I tak właśnie zrobiliśmy. Przemierzaliśmy przez miasteczka takie jak Mrzeżyno, Rogowo i Dźwirzyno, by dotrzeć do półmetku naszego dzisiejszego odcinka – Kołobrzegu.
Na obrzeżach miasta zabraliśmy się za serwis naszych rowerów. W ruch poszła myjka, kompresor i smary do łańcuchów. Musieliśmy dbać o naszego „Black Hawka” i „Czerwoną dziewiątkę”, ponieważ miały bardzo ważne zadanie do wykonania – przejechanie ponad 450 km w różnych warunkach w szczytnym celu.
W centrum miasta, a dokładniej w pobliżu latarni morskiej zjedliśmy obiad. Następnie spotkaliśmy się z trójką rowerzystów (Paula Dudek, Szymon Terech i Krzysztof Ryncewicz), którzy zdecydowali się dołączyć do nas i jechać z nami do Mielna.
Jazda scieżką rowerową wzdłuż plaży przebiegła nam dość szybko i miło, a jazda w wiekszym gronie dała nam okazję do odpoczynku tym razem podczas jazdy, ponieważ Paula z Szymonem „prowadzili nas” i informowali o każdej przeszkodzie, natomiast Krzysztof „zamykał tyły”. Taką jazdę mieliśmy do okolic Sarbinowa, dopuki nie wjechaliśmy w ścieżkę utwardzoną, która miała tyle dziur, że takiej dziurawej drogi dawno już nie widziałem. Ale jechaliśmy dalej do czasu, kiedy Krzyśkowi koło od jego „szosówki” odmówiło posłuszeństwa. Diagnoza – przebita opona. Nic dziwnego, bo nasze rowery pod takim obciążeniem miały ciężko, a co dopiero szosówki Pauli i Krzyśka. Na tej drodze, która była podziurawiona jak sito nie ma się co dziwić. Wyjeżdżając z jednej dziury wpadaliśmy do kolejnej. Zjechaliśmy na pobocze i Krzysztof z pomocą Mariusza przystąpili do łatania uszkodzonej dętki. My zaś korzystaliśmy z postoju i odpoczywaliśmy, lecz nie na długo. Z na przeciwka szły dwie kobiety prowadzące swe rowery. Okazało się, że mają ten sam problem z jednym z kół, więc z Szymonem zaczęliśmy naprawiać drugie koło turystkom. Jak się szybko okazało były to niemieckie turystki, które przemierzały wybrzeże w przeciwnym kierunku.
Po godzinnym „serwisie plenerowym” ruszyliśmy dalej w kierunku Mielna. Po kilukrotnych zjazdach i podjazdach dotarliśmy w komplecie do zaplanowanej mety dzisiejszego odcinka.
Mielno – jedyne miasteczko, które do tej pory pozytywnie mnie zaskoczyło, względem turystycznym. Pod Biedronką zrobiliśmy sobie fotkę pamiątkową z naszymi towarzyszami rowerowymi z Kołobrzegu, z którymi musieliśmy się niestety pożegnać, ponieważ jeszcze mieli przed sobą drogę powrotną tego dnia.
My natomiast zrobiliśmy sobie zakupy w markecie i za moją namową pojechaliśmy za miasto szukać noclegu w jakimś cichym miejscu. Na tych kolejnych paru kilometrów mijaliśmy się kilkakrotnie z naszą zaprzyjaźnioną grupą „Ślązaków”, która tak jak my szukali noclegu. Finalnie zatrzymaliśmy się wszyscy w miejscowości Łazy, gdzie można przystanąć na świetnie wyposażonym kempingu.
Rozbiliśmy swe namioty obok innych grup rowerzystów m.in. z Niemiec. Pod wieczór wybrałem się jeszcze na plażę, zobaczyć zachód słońca, a następnie do sklepu kupić jakieś jedzonko na śniadanie i na drogę następnego dnia.
Plaża w Łazach była cicha i wiadomo nie tak zaludniona jak w pobliskim Mielnie. Zachęcała do wylegiwania się w ciszy i spokoju, ale jednak trzeba było wracać do namiotu by odpocząć i nabrać siły przed kolejnym ciężkim dniem. To w tym dniu padł nasz rekord przejechanych kilometrów wynoszących prawie 90 km.